Whites86 napisał(a):czemu musial być w masce ?
Oj, chyba w wojsku nie był

Były różnego typu kary "regulaminowe". U nas za takie coś, trzeba było ubrać się w OP1 i czołgać w 30-sto stopniowym upale nieopodal strzelnicy na pasie taktycznym - tzw. małpi gaj. To był dopiero początek

O przepustce w najbliższych tygodniach, taki żołnierz mógł jedynie pomarzyć. Było też wiadomo, że co drugi dzień będzie trzepał służbę na grzybie (biurko podoficera kompanii).
Pamiętam pewien przypadek ze szkółki w miejscowości Grupa pod Grudziądzem. Po strzelaniu cała kompania leżała w trawie i czekała na rozkaz powrotu do koszar. Ponieważ wojsko było wiecznie niewyspane, wielu przycięło przysłowiowego komara. Leżeliśmy tam tam ze 3 godziny w upale, zanim łaskawie ktoś z dowództwa nas sformował w czwórki i zaprowadził na kompanię. Jeden z nas, usną gdzieś w krzakach z bronią i został. Dopiero w czasie zdawania broni do magazynu okazało się, że brakuje jednego AK-47. Trepy wpadły w panikę i zrobił się horror na kompanii. Zaczęło się liczenie i sprawdzanie nazwisk ( na kompani szkolnej było nas ok 80 - nie każdy się znał). Okazało się, że brakuje jednego żołnierza - oczywiście od razu padały hasła o sabotażu i oddalenia się z bronią z jednostki.
Biegiem zapakowano kilku żołnierzy (w tym mnie) na stara 660 aby wrócić na teren strzelnicy w celu poszukiwań. Po kilkunastu minutach od przyjazdu odnaleźliśmy kolegę śpiącego z kałaszem w krzakach. Biedak, po przebudzeniu, za karę czołgał się w pełnym oporządzeniu ze strzelnicy do miejsca zakwaterowania w koszarach (ok 3 km) - my na Starze, on po piachu.
Do końca szkółki nie wyjechał na żadną przepustkę (6 miesięcy).
Ciekawy przypadek miałem będąc już prawie "dziadkiem". Po szkółce trafiłem do Szczecina i tam do końca swoich dni byłem kierowcą. Raz na jakiś czas pełniłem służbę jako kierowca oficera dyżurnego okręgu wojskowego. Oficer dyżurny okręgu pełnił nadzór nad jednostkami po godzinach pracy, kiedy kadry już nie było w jednostkach. Pewnego styczniowego wieczoru było alarmowe wezwanie do komendy w Stargardzie Szczecińskim. Po przybyciu, okazało się że jakiś żołnierz, za namową starszych falą, zszedł ze swojej warty i udał się do pobliskiego hipermarketu z bronią i pełnym oporządzeniu po piwo. (zatrzymała go ochrona sklepu). Człowiek dostał dwa lata .
Najgorsza sytuacja była w Smołdzińskim Lesie nad samym morzem, kiedy jeden z żołnierzy wracający podpity ze "stałki" został zabity przez swojego kolegę pełniącego służbę wartowniczą w strefie ogniowej. Potem wiozłem dwóch oficerów gdzieś pod Poznań do rodziny tego zabitego chłopaka - pamiętam rozmowę trepów w samochodzie w stylu: co powiedzieć matce... Ustalali swoją wersję... To zapamiętam do końca życia
