Ja zauważyłem to wiele razy, gdy we Władysławowie do sklepów wchodziłem... Wystarczyło że odezwałem się do rodziców, albo oni do mnie - od razu czekający w kolejce klienci zaczynali głośno, demonstracyjnie wręcz akcentować "Jo, jo!" i inne gwarowe słowa, chociaż przedtem mówili używając tylko słów typowo polskich, lub w ogóle milczeli. Wszystko jedno o czym była gadka, miało się czasem wrażenie, że mówią, byle tylko zaznaczyć swoją inność
Nie mam nic przeciwko gwarze, co więcej - popieram propagowanie gwar, jest to chwalebny przejaw lokalnego patriotyzmu. Gwary są częścią tożsamości każdego z nas z osobna, częścią tożsamości regionu, oraz cząstkami składowymi naszej różnorodnej kultury narodowej jako całości. Sam staram się uczyć języka, którym płynnie moja Prababcia mówiła, a z którego już tylko pojedyncze słowa w naszej rodzinie przetrwały i funkcjonują. Denerwuje mnie tylko taki rodzaj pychy, nadęcia, rażącej zarozumiałości, widoczny u niektórych ludzi posługujących się lokalnym językiem. Tak jakby chcieli dać do zrozumienia, że oni są lepsi, pielęgnują tradycję, no i przede wszystkim są STĄD, rdzenni, a reszta motłochu - won, jak się nie podoba... Z tym że akurat w miejscowościach wczasowych jest to niezrozumiałe - bo to dzięki temu "motłochowi" mają zarobek, a gość, traktowany jak intruz, może się unieść honorem i wybrać na drugi raz inne miejsce, a stracą na tym tylko oni, albo ich krajanie, będący właścicielami pensjonatów.