przez jacekk » 21 marca 2015, 19:44
Dziś po 2 miesiącach telepania w samochodzie postanowiłem odpalić Philipsa ML 160W który był pożyczony komuś.
Wkręca, załączam i... Nic. Wykręcam, oglądam. Żarnik ok, na miejscu, nie zwisa, opornik od elektrody zapłonowej też ok, połączenia wyglądają na całe a przy pukaniu w bańkę nic w środku nie "lata". Jarznik w pobliżu elektrody zapłonowej i głównej okopcony na czarno, reszta czyściutka. Poprawiam lutowanie na trzonku, zero efektu. Test za pomocą generatorka piezo z zapalniczki, daje pozytywny wynik, jarznik się błyska. Ale lampa nie chce za nic w świecie odpalić, moja diagnoza to zwarcie tym czarnym czymś elektrody zapłonowej z główną, co powoduje niemożność zapłonu. Zmontowałem więc układ wstawiając w szereg z zasilaniem dławik świetlówkowy 13W, i próbując zastartować ML-kę zapłonnikiem tlącym włączonym równolegle do lampy. Znów zero efektu po kilku minutach pracy zapłonnika. Wywaliłem go i przewodem, na krótko zwierałem lampę, po kilkunastu próbach w końcu zaskoczyła. Ciekawy widok dawało to okopcenie wewnątrz kwarcowego jarznika, łuk skakał między obiema elektrodami, czasem czepiał się tego czegoś. Po kilku minutach kiedy wyładowanie zaczęło się uspokajać zwarłem dławik podając pełne napięcie na lampę. Popracowała tak około 20 minut. Po wyłączeniu i ostygnięciu okazało się że nalot zupełnie znikł, jarznik znów zrobił się zupełnie czysty a same źródełko startuje jak należy.
Czemu takie coś powstało? Czyżby pozioma praca i wywołane nią cykliczne gaśnięcie źródełka wywołało taki efekt? Nie wiem, ale podejrzewam właśnie to zjawisko. Tak czy inaczej udało się ten defekt skutecznie usunąć.
Nie lubię sody.